Dziś ciąg dalszy mojego wywodu o tym jak polska gościnność sabotuje nasze nawyki żywieniowe. Część pierwszą o jedzeniu jednego posiłku od rana do wieczora i sposobach na ulepszenie domowych imprez przeczytacie tutaj.
Pozwól gościom podejmować decyzje
Jedną z rzeczy, której nie mogę zrozumieć jest narzucanie innym co, albo ile powinni czegoś zjeść. W poprzednim wpisie z serii kontrowersyjnej pisałam o tym, że nie powinniśmy narzucać ilości jedzenia nawet swoim własnym, małym dzieciom (przeczytacie o tym tutaj). Dlaczego więc bywamy tak zuchwali, żeby narzucać to dorosłym osobom? Każdy z gości powinien mieć swobodny wybór kiedy i czym się poczęstuje, a także ile sobie tego nałoży. Myślę, że możemy już odpuścić myślenie kategoriami „pewnie się wstydzi” szczególnie w stosunku do dorosłych ludzi. Jeżeli chcemy kogoś zachęcić, albo poinformować, że może się czymś poczęstować mamy wiele lepszych komunikatów niż „Zjedz coś, czemu nic nie jesz? A mojego pasztetu jeszcze nie próbowałeś”. Zamiast tego możemy zapytać „Jesteś głodny? Masz na coś ochotę?” i UWAGA – uszanować odpowiedź na te pytania, albo poinformować „Gdybyś miał ochotę sobie coś zjeść, to tutaj są talerzyki, a tam obok sztućce”. Taka forma nie wywiera presji, a jednocześnie jest jasnym komunikatem i miłym, gościnnym gestem.
Osobną sprawą są porcje. W kelnerstwie istnieją różne metody serwowania potraw. Uważam, że w warunkach domowych powinniśmy się trzymać z daleka od metody niemieckiej, zwanej też talerzową. Polega ona na tym, że gość nie ma udziału w nakładaniu potrawy i dodatków na talerz, dostaje on gotową porcję. Taka forma poczęstunku nie dość, że może wywierać na gościu presję aby zjeść za dużą porcję, bo z jakiegoś powodu nieelegancko jest zostawiać jedzenia na talerzu, to dodatkowo nie uwzględnia preferencji smakowych tej osoby. Rozwiązanie jest bardzo proste, wystarczy serwować poszczególne elementy posiłku na półmiskach i pozwolić gościom obsłużyć się samodzielnie. UWAGA – pamiętając o niewywieraniu na nich żadnej presji („A mięska czemu sobie nie nałożyłeś? Nałóż sobie buraczków, sama robiłam, więc musisz spróbować”). To rozwiązanie absolutnie nie wyklucza się z rozwiązaniami z poprzedniego akapitu (w cz. 1). Przecież można zaprosić gości na obiad, podać go na półmiskach, a po posiłku wszystko zabrać.
Wielkość porcji ma ogromne znaczenie z przypadku deserów i poczęstunku na słodko. Z mojej obserwacji wynika, że polska gościnność wymaga, aby na stole znalazł się więcej niż jeden rodzaj ciasta. I to jest fantastyczna sprawa, bo nie każdy lubi sernik, czy ciasta z bakaliami. Ja sama często mam ochotę spróbować każdego ciasta jakie zostało przygotowane, ale jestem świadoma, że w takiej sytuacji musiałabym zjeść dwa kęsy każdego z wypieków, a resztę (często ponad połowę) po prostu zostawić. A właściwie i tak byłaby duża szansa, że zemdli mnie z przesłodzenia. Ciasta powinny mieć formę degustacyjną, nie ma nic złego w pokrojeniu ich na wielkość jednego czy dwóch kęsów – przecież zawsze można wziąć dokładkę, albo i dwie! Tymczasem nie dochodziłoby do zjawiska, w którym ktoś na siłę dojada porcję jedzenia, które nawet nie pełni do końca funkcji odżywczej tylko bardziej przyjemnościową. Czy wówczas to nadal jest przyjemność? Gdy ktoś podaje mi talerzyk z dwoma wielkimi kawałkami dwóch różnych ciast, zwykle asertywnie komunikuję, że to jest dla mnie za dużo i z czym się wtedy spotykam? No tak, ponownie z presją. Dostaję wtedy komunikat zwrotny „daaaasz raaadę!”, który kiedyś doprowadzał mnie do nerwów, no bo na jakiej podstawie ktoś uważa że zna lepiej moje możliwości niż ja sama? Dzisiaj zachowuję spokój i radzę Wam to samo. Odpowiadam, że niestety nie dam rady i nie będę jeść na siłę, więc jeśli to nie problem, to pokroję te kawałki i wezmę tylko część – nie chciałabym zmarnować tego co zostanie.
Nie bądźmy obrażalscy
Z jakiegoś powodu w wielu kulturach świata odmówienie poczęstunku przez gościa jest bardzo źle odbierane. Może wręcz być interpretowane jako brak szacunku do osoby częstującej. Chciałabym poświęcić chwilę Waszej uwagi na zastanowienie się, czy to w ogóle ma sens. Myślę sobie, że gdybym chciała kogoś obrazić, to odmówienie jedzenia lub picia będąc gościem tej osoby (zakładając, że w ogóle bym te osobę odwiedziła) byłoby ostatnią rzeczą jaka przyszłaby mi do głowy. Nie wiem, czy to ja żyję w jakiejś bańce dietetycznej (pewnie tak), albo czy tylko ja jestem wybredna (i asertywna!) w kwestii jedzenia, ale nigdy nie miałabym żalu do osoby, która nie chce niczego zjeść będąc u mnie w domu. Przecież jest tysiąc scenariuszy dlaczego tak może być. Ktoś może nie lubić danej rzeczy i to jest normalne (Ty lubisz wszystko?), może w danym momencie nie mieć na to ochoty, może się źle czuć i nie chcieć o tym mówić wprost, może chorować i mieć pewne wykluczenia pokarmowe, może też być po prostu najedzony i ja nie mam prawa podważać czyjegoś uczucia sytości. Taka osoba może być na diecie, ale z lęku przed niepowodzeniem nie chce nikogo o tym informować, w tej sytuacji namawianie kogoś do jedzenia, albo zachwalanie jakie jest pyszne i zapewnianie, że ta osoba dużo traci, jest potwornie niewspierające. Podobnie będzie w przypadku zaburzeń odżywiania, to są bardzo delikatne sprawy, w których łatwo jest komuś zaszkodzić (również komentując wygląd!). Przestrzegam również przed drążeniem tematu. Jeśli ktoś Ci powie, że dziękuje, ale nie jest głodny, to nie pytaj go wtedy „a dlaczego? Źle się czujesz? A może po prostu nie smakuje ci u mnie?”. Zapewniam, że to nie jest wspierająca postawa, to jest wciąganie tej osoby i jej ewentualnego problemu do centrum uwagi. Jeśli chcesz być wspierający lub okazać troskę, to możesz zapytać tę osobę sam na sam i uszanować jej decyzję dotyczącą tego czy zechce Ci powiedzieć.
Jedzenie jest ważne
Nie chciałabym, żeby ten wpis sugerował, że powinniśmy zrezygnować ze wspólnego biesiadowania. Zarówno jedzenie jak i picie (przede wszystkim alkoholu*) odgrywa szalenie ważną rolę społeczną, nie tylko w naszej kulturze. Przy wspólnym spożywaniu posiłku toczą się rozmowy, nawiązują się relacje. Właściwie z każdym świętem mamy związane jakieś jedzeniowe lub postne tradycje, większość randek odbywa się w restauracjach, a gdy przy posiłku gromadzi się cała rodzina, to często jedyny moment w ciągu dnia, kiedy jej członkowie mogą razem spędzić czas. Możemy jednak podejść do tematu zdecydowanie rozsądniej.
Najgorsze zachowania przy stole:
• Namawianie do jedzenia
• Namawianie do picia alkoholu
• Nakładanie komuś na talerz gotowej porcji
• Przekonywanie kogoś, że da radę coś zjeść
• Nakładanie presji związanej z marnowaniem żywności
• Szantaż emocjonalny (Ja się tyle narobiłam, żeby to ciasto upiec, a ty nawet nie spróbujesz?)
• Krytykowanie, ośmieszanie, infantylizowanie czyichś wyborów żywieniowych (Z tym glutenem to wymyślasz, jak raz zjesz normalny chleb to ci się nic nie stanie./ Teraz taka moda na wegetarianizm, przejdzie mu./ Ona jak królik, je tylko trawę, dlatego taka blada.)
*Nie chcę przez to podkreślać roli alkoholu, to raczej stwierdzenie pewnego faktu. Alkohol w polskiej kulturze jest tak ważny, że pomimo tego, ze jest używką i de facto trucizną, kiedy ktoś odmawia jego picia pytamy „dlaczego nie pijesz? Jesteś w ciąży, czy bierzesz jakieś leki?” oczekując ARGUMENTU do abstynencji. Czy to nie absurd?